TurWiosna zawitała w pełni. Nie tylko w kalendarzach, ale również za oknem. Słoneczna aura rozbudza chęci wędrowania.

Pierwsze plany kolejnej wyprawy w ramach Szkolnego Klubu Zdobywców Korony Gór Polski znajdują już swoje ślady na rozłożonych mapach.

Szykując się do nowej drogi warto sięgnąć pamięcią do wcześniejszych zdobyczy. A w Górach Swoich było tak…

Dzień I

W październikowy poranek pod Szkołą Skrzydła zebrała się grupa uczniów znacznie wcześniej niż dzieje się to na co dzień. Na godzinę 6.30 zaplanowany był wyjazd w stronę kolejnego szczytu. Tym razem ich celem była Wielka Sowa. Ten mierzący 1015 m n.p.m. szczyt jest najwyższym wierzchołkiem całego pasma Gór Sowich, które od niego wzięło swą nazwę. Ta tajemnicza kraina bogata jest nie tylko w walory przyrodnicze, o czym wkrótce uczniowie mieli się również przekonać.

Zanim dotarli na miejsce noclegu, którym jak przystało na górską wyprawę było prawdziwe schronisko górskie, zatrzymali się w miejscowości Zagórze Śląskie, położonej nad sztucznie powstałym, acz starym Jeziorem Bystrzyckim. Nad miejscowością góruje średniowieczny zamek Grodno, którego zwiedzanie miało przybliżyć im dzieje regionu. Największe emocje wzbudziła wystawa narzędzi dydakt… ekhm… tortur, bogata w najwymyślniejsze urządzenia, których same nazwy przyprawiają o gęsią skórkę, oraz wysoka wieża, z której najodważniejsi mogli podziwiać widoki. Nikt nie przeszedł obojętnie przy szkielecie zamkniętej w lochu głodowym księżniczki, która rzekomo pojawia się późną nocą na zamkowych blankach.

Następnie po wizycie w zamku Grodno pojechali autobusem na przełęcz Jugowską, z której, ku zaskoczeniu niektórych uczniów, trzeba było przemaszerować kilkanaście minut najprawdziwszym szlakiem górskim. Pozostaje mieć nadzieję, że podróże naprawdę kształcą a uczniowie potrafią wyciągać odpowiednie wnioski i na kolejnej wyprawie górskiej nie zobaczymy już walizek na kółkach podskakujących na korzeniach i głazach, bądź grzęznących w błocie.

Po wejściu do Schroniska Zygmuntówka, gospodarze poinformowali przybyłych o panujących w obiekcie zasadach oraz przydzielili wszystkim podróżnym pokoje.

Po posiłku, w ramach zaprawy przed nadchodzącym atakiem na Wielką Sowę, cała grupa wybrała się na pobliski szczyt – Kalenicę. Znaleźli tam stalową wieżę widokową, drewnianą wiatkę oraz miejsce na ognisko. Mimo sporego zachmurzenia i całkowitego braku „widoków”, wizyta na szczycie wieży dla wielu pozostanie wyjątkowa ze względu na niemal namacalną bliskość chmur.

Kilka zabaw ruchowych na pobliskiej polance i powrót tuż przez zmierzchem w sam raz na kolację zakończyły atrakcje pierwszego dnia wyprawy.

Dzień II

Wczesna pobudka, toaleta poranna i śniadanie naznaczyły czas przed wyjściem na szlak wiodący ku celowi. Trasę wędrówki można prześledzić na poniższej mapie. Dość powiedzieć, że były tam wszystkie elementy górskiej wyprawy – skały, strumienie, błoto i przedzieranie się przez zarastający szlak. Zwłaszcza ostatnie podejście na szczyt dostarczyło wielu wrażeń. Wąziutka ścieżka kluczyła pomiędzy drzewami i wiła się nieustannie. Mimo że podróżnych dzieliło tylko kilka kroków, to każdy z nich mógł na chwilę poczuć się jak samotny wędrowiec, do którego uszu dobiegało z różnych stron „Tu jest jak w Narnii”.

Zdobycie szczytu, które jak się później okazało, obserwowane przez troskliwe rodzicielskie oko uzbrojone w kamery, świętowali wspólnym posiłkiem, wejściem na wieżę oraz grupową fotografią. Po kilkudziesięciu minutach popasu, chłopcy zabrali swoje plecaki i ruszyli w dalszą drogę, tym razem do schroniska Orzeł, gdzie każdy mógł wybrać ciepły posiłek wg własnego uznania.

Październikowy dzień skończył się szybko a przed nimi zostało jeszcze sporo trasy do przejścia. Chmury obniżyły pułap. W lesie rozlało się mleko. Niesieni do tej pory przez zew przygody młodzi wędrowcy, samoistnie zmniejszyli dzielące ich odległości, czując na własnej skórze, że w grupie raźniej. Pojawiły się pytania o wilki i drzemiące w górach tajemnice, a krok mimo zmęczenia wydawał się jakby dłuższy. W półmroku zamigotało światełko, szczeknął pies, a któryś z chłopców krzyknął „To Kanar!”, mając na myśli schroniskowego pupila. „Jesteśmy już blisko!” zawtórował inny. Ostatnie metry przeszli ponownie w radosnej atmosferze, a chwilowy strach rozpłynął się wraz z mgłą.

Dzień III

Trzeciego dnia przed zejściem na śniadanie Zdobywcy Korony Gór Polski musieli być już całkiem spakowani, a pokoje wysprzątane. Zaraz po posiłku ruszyli w powrotną drogę. Plan wycieczki zakładał zwiedzanie sztolni walimskich, czyli fragmentu tajemniczego kompleksu Riese (Olbrzym), który powstał w Górach Sowich w czasie II Wojny Światowej. Eksploracja ciemnych, podziemnych korytarzy dostarczyła wielu wrażeń. Tym bardziej, że zwiedzanie dopełniło widowisko światła i dźwięku oraz komentarz przewodnika. Po raz kolejny chłopcy przekonali się, iż historia ziem polskich jest zróżnicowana i skomplikowana. Korytarze opuszczali w zadumie.

Z Walimia udali się do Świdnicy, gdzie po krótkim spacerze po starówce miasta i wizycie w katedrze zjedli obiad. Syci, pełni wrażeń, wspomnień i nowych doświadczeń ruszyli w drogę do domu i choć błoto na butach nie zdążyło jeszcze obeschnąć, pojawiły się pytania, dokąd pojedziemy następnym razem.

Ale o tym wkrótce…